Jeszcze tylko umyję ręce
I przygładzę włosy.
Tego wymaga etykieta.
Takie są obowiązujące zasady gry.
Teraz możemy porozmawiać.
Jesteś zdziwiony, że proponuję Ci konwersację?
Mojemu największemu wrogowi?
Ha! Jesteś mi także przyjacielem;
Reprezentujemy przecież ten sam poziom.
Poziom doznań,
Wiedzy
I umysłu.
Usiądźmy naprzeciw siebie –
Ty na swoim stołku, ja na swoim
I porozmawiajmy.
O czym?
Choćby o pogodzie.
Widzisz, ja najbardziej lubię zimę.
Jest dla mnie oczyszczeniem.
Swoistym Katharsis.
Zawsze kojarzy mi się z doskonałością niebytu.
Całkowitego i zupełnego nieistnienia…
Och, cóż za banalne pytanie!
Czy ja żałuję, że istnieję?
Skąd ten pesymizm – nie rozumiesz mnie.
Wierz mi, to nieprawda.
Twoja przyjaźń i wrogość jednocześnie
Bardzo wiele dla mnie znaczą.
Widzisz, mówiąc „niebyt”
Mam na myśli pojęcie bardzo ogólne.
Niebyt całkowity, nieistnienie wszechrzeczy.
Tylko niebyt – jako najprostsza forma wszystkiego
Posiada jakikolwiek sens istnienia.
Nawet chaos wyłonił się z niebytu,
Został uporządkowany by powstał byt.
A ponieważ wszystko dąży do doskonałości,
Do przyjmowania najprostszej postaci,
Jak choćby bańka mydlana, której kulista forma
Ma najmniejszą powierzchnię z możliwych,
Tak i istnienie cały czas zmierza do tego by nie istnieć.
Tak.
Zima jest dla mnie takim odpowiednikiem spokoju i zapomnienia,
Po których wszystko zaczyna tworzyć się od nowa,
Aby jak niebyt poprzedzający nowy chaos i nowy byt,
Cyklicznie powracać w paroksyzmach destrukcji.
DLATEGO ZABIŁEM TWOJĄ MARION!
Jeszcze nie pojmujesz?
Przestań!
Nie będziemy obrzucać się teraz inwektywami!
Zachowajmy chociaż minimum szacunku dla siebie!
Zresztą… możesz wyzwać mnie od najgorszych,
Tylko pozwól – wyjaśnię do końca…
Jak mówiłem – zima jest oczyszczeniem,
Lód zamraża serce, ale nie umysł.
Zobaczysz, że zaraz przyznasz mi rację.
Zabiłem ją i zabiję także i Ciebie.
Mojego największego wroga
I najlepszego przyjaciela.
Pytasz czemu jeszcze tego nie zrobiłem?
Nie wiesz?
Bo chcę, żebyś był przekonany,
Że inaczej nie można.
Myślisz, że mi się to nie uda?
Nie, nie zabić – przekonać.
Och nie lamentuj!
Jak to „po co się w ogóle narodziłeś”?
Dlaczego „ po co ona żyła?”
Czemu „nieistnienie jest jedynym sensem.”?
O nie! Nie słuchałeś mnie uważnie.
Powiedziałem jedynie, że niebyt,
Jako najprostsza forma wszystkiego,
Posiada jakikolwiek sens istnienia
I że wszystko do niego zdąża.
A czyż to nie to samo?
Niezupełnie.
Ale zaraz postaram ci się to wyjaśnić.
Najpierw jednak nalej mi Martini, proszę,
Sobie też nalej... co tam chcesz i podaj mi tytoń,
Bo fajka całkowicie się wypaliła.
Spójrz jak jest przyjemnie.
Ciepło, miło i przytulnie.
Kominek skwierczy do wtóru cierkania wdzięcznego świerszcza,
Co za nim właśnie znalazł schronienie.
A i ścienny zegar przyłącza się do tego duetu,
Wybijając rytmiczne cichutkie „tik tak”.
Patrz, rozbrykane cienie chyżo tańcują po ścianach
W rytm owej sielskiej muzyki,
Ożywione błędnym migotaniem płomyków ognia.
Te, wiecznie głodne, gdy od czasu do czasu
Natrafiają na żywiczny kąsek,
Pożerają go w okamgnieniu,
Swarząc się między sobą głośną kanonadą wystrzałów.
Unosi się woń palonej brzeziny.
Miesza z dymem tytoniu.
Wypełnia izbę, odurzając zmysły,
Fantazjom popuszczając wodze.
Ale, o czym to ja…
A tak, już wiem mój chłopcze.
Wszystko zmierza do tego aby przestać istnieć.
Do prostoty i ideału.
Jednak, jak sam zauważyłeś,
W takim wypadku odradzanie się nie miałoby sensu...
Gdyby nie pewien czynnik,
Który nieustannie i skutecznie przeciwstawia się niebytowi.
Wytrąca go z równowagi jak wahadło zegara.
Rozbija jego zerową, bezwzględną wartość
Na wartości dodatnie i ujemne.
Rozszczepia nicość w materię i antymaterię,
Znacząc jej letarg znamieniem upływającego czasu.
I to upływającego w dwie przeciwne strony,
Gdyż jest ów czynnik władny sterować przemijaniem.
Jest ponad bytem, niebytem i anty-bytem.
Istnieje równolegle z nimi. Obecny...wszędzie.
Nazwijmy go siłą twórczą,
Albo też Świadomością Absolutną.
To właśnie temu zawdzięczamy istnienie wszechświatów,
Ich rozwój, rozkwit i trwanie.
Siła ta inicjuje powstawanie bytu,
Kierunkując jego rozwój
I starając się, mniej lub bardziej skutecznie,
Nadać mu rację.
ZABIJAJĄC MARION,
Twoją… nie – naszą (!) Marion.
Nadałem sens JEJ nieistnienia
I pozwoliłem NAM – mnie i Tobie
Osiągnąć poziom owej Absolutnej Świadomości.
(no dobrze – może nieco zbyt spektakularnie
Rozwłóczyłem jej wnętrzności
Po pokoju, brudząc podłogę i ściany –
Ale to jest przywilej demiurga)
Doskonale zdawałeś sobie sprawę,
Że nie umiała się zdecydować.
Była ze mną jakiś czas,
By zaraz potem powrócić do Ciebie.
Inni się nie liczyli. Nimi się tylko bawiła.
Liczyliśmy się tylko MY.
Krążyła między nami
Spragniona prawdziwego celu
Jak kościany bumerang.
I jak on nie umiała się zdecydować.
Och, oczywiście –
Mówisz, po co było wciągać w to JĄ?
Mogliśmy przecież stanąć naprzeciw siebie,
I dopóki jeden nie załatwi drugiego…
Ale przecież jesteśmy także przyjaciółmi,
Ale przecież Ona by nam tego nie wybaczyła,
Porzuciłaby NAS obu! Znienawidziła.
Zabijając ją, nie dopuściłem do tego,
Dałem możliwość nowego wyboru
W kolejnym, nowym nawrocie.
Paroksyzm numer dwa
Nowej świadomości wyłonionej z chaosu.
Teraz chyba przyznasz mi rację
Musisz umrzeć, póki ONA
Nie narodzi się na powrót
Z niebytu.
Musimy umrzeć obaj.
Teraz więc,
Mój najlepszy wrogu i najmilszy przyjacielu,
Wstaniemy z naszych stołków
Ja po tej, a TY po tamtej stronie LUSTRA,
Dotkniemy się dłońmi
I razem, na trzy – cztery
Zaczniemy uderzać się głowami.
Tak mocno, aż szkło się nie rozpryśnie,
Nie wbije ostrych sopli w nasze czaszki,
Tak długo, aż mózgi nasze nie wypłyną
Antracytowo-porzeczkową masą
I nie ozdobią ścian fantazyjnymi esami-floresami.
I wtedy przyznasz mi rację co do MARION,
jej i naszego niebytu.
Musisz też przyznać jedno.
To lustro – to był niezły zakup.
Commenting expired for this item.
No comments