Pamiętam jak pewnego razu ruszyliśmy „przez”
w drogę „do”.
Nie pamiętam samego „do”.
Nie było aż tak ważne jak „przez”.
„Przez” – było podnietą, radością i szczęściem,
„do” – leżało gdzieś tajemnicze i nieosiągalne na krańcach świata.
A przecież świat, tak wtedy ogromny, rósł i rósł
z każdym, zdawać się mogło, nieskończonym wdechem.
„Przez” – było wszystkim,
miłością i tęsknotą,
zachwytem, niedosytem i spełnieniem,
młodością i szaleństwem,
muzyką, poezją,
zielonym lasem, szelestem trawy, szumem wiatru i śpiewem ptaków,
jawiło się wyraźnie w każdym najmniejszym szczególe,
obserwowane i podziwiane przez szkło powiększające przestrzeń
i zwalniające upływ czasu.
I dziś, z jego perspektywy każde z owych „przez”
okazało się być prawdziwym celem,
nie celami – w przeciwieństwie do wszystkich „do”, które osiągnęliśmy.
Dziś – my – znudzeni panowie świata
tak łatwo skaczemy „od” „do”
mając je na wyciągnięcie wiecznie zachłannej ręki,
iż żadne „przez” nie jest w stanie przetrwać.
Zdaje nam się, żeśmy tacy wielcy,
lecz to nieprawda.
Mylimy wielkość z ciężarem,
a świat pod nim tłamszony nie może nabrać powietrza,
kurcząc się na wydechu w zawrotnym tempie.
Być może z ostatnim westchnieniem.
Commenting expired for this item.
No comments