Milosz Biedrzycki
Perhaps

Dry sticks, thorns, perhaps old cardboard: tinder.

The sky swelling from the east

was blatantly empty today.

I imagined Mexican cactuses

set out along the side of the road.

But there were no cactuses.

I didn’t have even a single matchbox

in case I needed to light a fire.

Perhaps I love you more than I like you,

I don’t really know how someone could like

sharp, protruding parts that shred

up his insides. Or else:

I like and respect you, but it would take

some kind of spiritual slip of the tongue

to ever trust you again.

Which I’m obviously just telling myself, because I will trust you

at once, and for all. So much of this dust

has gotten into the air filter:

it was supposed to be beige like the wall, but it’s slate

like the skin of a taciturn elephant,

all in the rumbles of the covered sea.

 

Transl. by Jennifer Croft

Może

Suche patyki, ciernie, może stara tektura: podpałka.

Niebo narastające od wschodu

było dziś ostentacyjnie puste.

Wyobrażałem sobie, że wzdłuż drogi

stoją porozstawiane meksykańskie kaktusy.

Ale nie było żadnych kaktusów.

Nie miałem nawet kawałka draski,

żeby w nagłym przypadku rozniecić ogień.

Chyba bardziej cię kocham niż lubię,

nie wiem do końca, jak można lubić

ostre i wystające części, które mnie

krają od środka na paski. Albo inaczej:

lubię cię i szanuję, ale musiałbym przeżyć

jakieś chyba przejęzyczenie duchowe,

żeby jeszcze raz ci zaufać.

Co sobie oczywiście wmawiam, bo będę ci ufać

zaraz i zawsze. Tyle się tego pyłu

nawbijało do filtru powietrza:

miał być kremowy jak ściana, jest ciemnoszary

jak skóra nieodzywającego się słonia,

całego w pomrukach zakrytego morza.